Wojna o apteki, czyli jak Dawid walczy z Goliatem

Rywalizacja małych, rodzinnych aptek z międzynarodowymi sieciami przybiera na sile. Ci pierwsi zarzucają potentatom nieuczciwą konkurencję, niepłacenie podatków, a wręcz otwieranie firm „na słupa”. Ci drudzy twierdzą, że te zarzuty to manipulacja. Sprawdziliśmy, jak wygląda ten skomplikowany rynek.

Ania zmarła 12 listopada. Jej rodzice byli przekonani, że to wynik pogłębiającej się choroby. W końcu w Jarocinie na nowotwory rocznie umierają setki osób. Ale to nie rak zabrał ich córkę. Tylko błąd apteki.

W sieciowej placówce doszło do niewyobrażalnej pomyłki. Pacjentce wydano zły lek. Ania otrzymała przepisaną jej morfinę, ale w dziesięciokrotnie wyższej dawce! Zgon nastąpił już kilkadziesiąt godzin po sprzedaży lekarstwa.

Jak do tego doszło? Kierowniczka apteki (która musi być magistrem farmacji) była na urlopie, więc zwykła pracownica wydała narkotyk za nią. Nielegalnie. Podszyła się pod szefową, wykorzystała jej hasło w systemie i dokonała sprzedaży. Brak fachowej wiedzy i kompetencji kosztował Anię życie. Jeszcze bardziej bulwersujący jest fakt, że nikt nie poinformował rodziny o tym, że doszło do błędu podczas transakcji.

Sieć farmaceutyczna umyła ręce. Gdy sprawa ujrzała światło dzienne, po prostu zwolniła obie pracownice.

Ta historia mogła przydarzyć się każdemu. Pacjent nie jest ekspertem w świecie coraz to nowych medykamentów. Oczekuje, że właśnie w aptece dostanie fachową poradę i obsługę. Chce mieć pewność, że w tej wyjątkowej placówce będzie na niego czekał magister farmacji. Człowiek po studiach, dla którego prowadzenie apteki to misja, a nie biznes do zarabiania jak największych pieniędzy. Człowiek, który wyda odpowiedni produkt. Bo apteka nie jest warzywniakiem. Tutaj najmniejszy błąd może mieć fatalne konsekwencje.

Apteka dla sieci czy dla aptekarza?

Niestety polski rynek zaledwie w ciągu kilku lat stał się łupem wielkich, międzynarodowych korporacji. Korporacji, które nastawione są przede wszystkim na zysk.

W 2011 r. na rynku farmaceutycznym tylko jeden procent aptek był w rękach zagranicznych koncernów, w tym roku szacuje się, że może to być nawet 20 proc. Od trzech lat prawo nie pozwala rosnąć „sieciówkom”. Ale one prawo omijają.

– Skupują polskie apteki, a tam gdzie nie mogą, przejmują je „na słupa”. Do tego przez lata nie płaciły CIT-u – grzmi w rozmowie z Tygodnikiem TVP Marcin Wiśniewski prezes Związku Aptekarzy Pracodawców Polskich Aptek (ZAPPA).

Prawo, o którym mówi Wiśniewski to uchwalona w czerwcu 2017 roku ustawa „Apteka dla Aptekarza” (AdA), która wprowadziła szereg ograniczeń. M.in. nakazała, by to farmaceuta był właścicielem apteki. Wziął na siebie pełną odpowiedzialność zawodową i finansową (a więc nie może prowadzić sp. z o.o.) oraz mógł ograniczyć się do prowadzenia maksymalnie czterech punktów. Istniejące sieci apteczne faktycznie nie mogą dalej się rozwijać.

AdA miała zrewolucjonizować polski rynek i dać szansę realnej rywalizacji małym, polskim podmiotom ze światowymi gigantami. Tylko prawo sobie, a życie sobie. Jak mówi Marek Tomkow z Naczelnej Izby Aptekarskiej (NIA), sieci nie zamierzają stosować się do ustawy i od lat znajdują różne sposoby, by ją omijać.

Marcin Piskorski, prezes Związku Pracodawców Aptecznych PharmaNET zrzeszający największe sieci apteczne w Polsce uważa, że przedstawiciele ZAPPA i NIA opowiadają bzdury. Jednocześnie obie strony sporu uważają, że Wojewódzkie Inspektoraty Farmaceutyczne (WIF) bardziej faworyzują tych drugich. WIF-y z kolei narzekają na wszystkich. Kto w tej wojnie „każdego z każdym” ma rację?

Postanowiliśmy sprawdzić, jak rzeczywiście wygląda rynek farmaceutyczny w Polsce i jakie patologie go trapią.

Na słupa

Jak nie wiadomo, o co chodzi, to wiadomo, że chodzi o pieniądze. Ta stara jak świat zasada sprawdza się i w tym przypadku. W ubiegłym roku wartość rynku farmaceutycznego wyniosła 36,4 mld zł. I to bez segmentu szpitalnego. Tak wynika z raportu Polskiego Związku Producentów Leków Bez Recepty (PASMI). A to sumy, o które naprawdę warto toczyć spory. Warto też próbować omijać zapisy prawa.

– Sieć wśród swoich pracowników wyszukuje młodego farmaceutę i proponuje mu, by został właścicielem aptek. Oferuje pożyczkę na zakup 4 istniejących już aptek. W zamian oczekuje, by ten podpisał z nią szereg umów, które w praktyce pozbawiają go decyzyjności. Za takie „słupowanie” farmaceuta otrzymuje ok. tysiąc zł miesięcznie ekstra do pensji, nadal bowiem pracuje w tej samej aptece, w której pracował dotychczas – relacjonuje nam mechanizm działania sieci aptecznych Wiśniewski.

Według jego słów, takich aptek miało już w Polsce powstać kilkadziesiąt. Mówi m.in. o farmaceutach z Gdańska, kierownikach gdańskich aptek jednej z zagranicznych sieci, którzy jednocześnie są „właścicielami” placówek na południu Polski. Oczywiście aptek oznaczonych szyldem tej samej sieci. W aptekach pojawili się tylko jeden raz, na otwarciu. Inny podawany przez niego przykład to dwoje młodych farmaceutów, kierowników w sieci, którzy wygrali przetarg na odkupienie apteki prowadzonej dotychczas przez szpital. Samo odstępne miało kosztować 1,6 mln zł, a miesięczny czynsz ok. 50 tys. zł.

– Młodzi kierownicy aptek nawet z dobra pensją, raczej nie mają na zbyciu takiej gotówki – zauważa Wiśniewski. – A ich świeżo zakładane dziś spółki, a więc bez historii w banku, również nie dostaną kredytu na miliony.

Na zarzuty Wiśniewskiego ostro odpowiada Piskorski: – To insynuacje! Przedstawiciele korporacji aptekarskiej od lat stosują je jako metodę walki z konkurentami, których chcą wyrzucić z rynku. Jeszcze niedawno domagali się zamknięcia ponad 1,5 tys. aptek twierdząc, że działają nielegalnie, łamiące regulacje 1 proc. Sprawy te przegrali w lutym br. przed NSA. Wcześniej w podobny sposób oczerniali przedsiębiorców prowadzących sieci apteczne, twierdząc, że prowadzą nielegalny wywóz leków z Polski. Działania Ministerstwa Sprawiedliwości, pokazały, że wywozem zajmują się zorganizowane grupy przestępcze, które w charakterze „słupów” wykorzystywały indywidualnych aptekarzy. Teraz chodzi o to, by przy pomocy kolejnych insynuacji uniemożliwić młodym farmaceutom stanie się właścicielami aptek – mówi.

Urzędnicy bez szans

Sęk w tym, że ostatnio nawet Inspekcja Farmaceutyczna dopatrzyła się nieprawidłowości. W województwach Dolnośląskim i Pomorskim inspektorzy postanowili nie przenieść zezwolenia na prowadzenie aptek mimo, że przedsiębiorca wyremontował lokal i oczekiwał na możliwość zakupienia towaru.

– Tam przesłanki musiały być wyjątkowo jasne – uważa Adam Chojnacki z Wojewódzkiego Inspektoratu Farmaceutycznego w Gorzowie Wielkopolskim. – Przecież obie placówki mogły być warte ponad milion zł.

Sprawy skończą się przed sądem i jeśli WIF-y je przegrają, to będą musiały płacić gigantyczne odszkodowania. A to kolejny powód, dla którego urzędnicy niechętnie podchodzą do tzw. „słupów”. Bo niezwykle trudno jest taki proceder udowodnić. Wszak farmaceuta może zgodnie z prawem wejść we franczyzę legalnie działających podmiotów. Może też dobrowolnie podpisywać takie umowy, na jakie ma ochotę.

Jeśli urzędnik cofnie mu zezwolenie, to oczywiste jest, że sprawa skończy się przed sądem. Polski urząd ze swoim etatowym prawnikiem ma niewielkie szanse w sądowej batalii przeciwko najlepszym kancelariom adwokackim. A wyłącznie takie obsługują międzynarodowe firmy. Nikt więc nie chce brać na siebie tak dużej odpowiedzialności.

– Proszę też pamiętać, że nie każdy magister farmacji chce być przedsiębiorcą, ekonomistą, marketingowcem i księgowym – dodaje Chojnacki. – Dlatego część z nich świadomie wybiera współpracę franczyzową. Nie każdy jest więc słupem.

Czy to już monopol?

Już po wprowadzeniu AdA sieci farmaceutyczne przejęły ok. 700 polskich aptek. Miały to zrobić m.in. spółki cypryjskie i holenderskie. Tak przynajmniej wynika z raportu ZAPP-y.

– Kiedy widzimy, jak znikają tradycyjne, rodzinne apteki, a w ich miejscu pojawiają się znane ogólnopolskie szyldy, to z pewnością jest to dramat dla rodzimej farmacji – przekonuje Krzysztof Łanda, były podsekretarz stanu w Ministerstwie Zdrowia, który był odpowiedzialny za wprowadzenie w życie „Apteki dla Aptekarza”.

Przekonuje jednocześnie, że dane podawane przez ZAPPA dotyczące udziału zagranicznych podmiotów są mocno przesadzone.

– Według danych polskiej firmy PEX, badającej rynek apteczny, na polskim rynku działa zaledwie pięć firm z kapitałem zagranicznym, posiadając łącznie 6,7 proc. liczby aptek. Liczba ta jest względnie stała od lat. Warto też pamiętać, że wśród 10 największych sieci aptecznych w Polsce, tylko dwie to sieci z udziałem kapitału zagranicznego – przekonuje Piskorski.

Wszystko jednak zależy od metodologii liczenia i tego, jak traktować „zagraniczny kapitał”. Powiązania i zależności polskich spółek od spółek zagranicznych są trudne do udokumentowania, a każdy na tym rynku chce być „polską apteką”.

Co ta wojna gigantów z rodzinnymi aptekami oznacza dla samego pacjenta? Zakup leków nie jest zakupem produktów spożywczych w supermarkecie. Większość z nas nie ma pojęcia o skutkach ubocznych poszczególnych substancji. Apteka nie powinna być miejscem, gdzie maksymalizuje się zysk i zachęca do nabycia, często niepotrzebnych suplementów.

Dla pacjenta niezwykle ważnym jest to, czy na tak newralgicznym rynku, obsługuje go farmaceuta z powołania, czy robi zakupy w „supermarkecie aptecznym”, który nastawiony jest na zysk. Szacuje się, że aż 20 proc. wszystkich hospitalizacji u osób powyżej 65. roku życia spowodowanych jest niepożądanymi działaniami leków. A nawet 60 proc. niepożądanych działań leków, według ZAPP-y, można zapobiec już na etapie konsultacji z farmaceutą.

Polska – raj podatkowy

Najpoważniejszym jednak zarzutem pod adresem międzynarodowych korporacji i wielkich sieci jest fakt, że te nie płacą w Polsce podatku CIT. „Tylko kilka firm z grona największych sieci reprezentowanych przez ZPA PharmaNET, osiągnęło w 2016 r. przychód w wysokości 7,3 mld zł nie płacąc przy tym CIT” – czytamy w raporcie ZAPP-y.

Już po wprowadzeniu w 2017 roku ustawy „Apteka dla Aptekarza” sieci farmaceutyczne przejęły ok. 700 polskich aptek

Według niego powoduje to monopolizację rynku, zaburzenie konkurencji, brak równego dostępu do leków, wzrost komercyjnego charakteru aptek. Dodaje, że AdA, która powstała z inicjatywy poselskiej była tylko wstępem do wielkiej reformy polskiej farmacji. Nikt chyba nie liczył, że AdA wyeliminuje nieprawidłowości na rynku aptek. To była ustawa parasolowa dla wielomiesięcznego procedowania dużej nowelizacji prawa farmaceutycznego, która powinna być wdrożona jak najszybciej.

Gdy w grę wchodzą duże pieniądze, często pomijany jest interes pacjenta. Leki nie są bowiem zwykłym komercyjnym towarem. Ze względów bezpieczeństwa publicznego ich dystrybucja na całym świecie podlega ścisłym regulacjom. Profesjonalna opieka farmaceutyczna to korzyść dla chorego. W procesie leczenia zyskuję kontrolę kolejnego profesjonalisty, co znacznie zwiększa bezpieczeństwo terapii.

Do słów ministra krytycznie odnosi się Piskorski, który mówi wprost, że „polskie prawo nie zabrania kupowania akcji i udziałów w spółkach kapitałowych, powstałych przed wejście w życie AdA”.

– Było to potwierdzane m.in. przez samego Krzysztofa Łandę, ówczesnego wiceministra zdrowia i mogę jego słowa tu przytoczyć: „Proszę państwa, podkreślam, że ten projekt dotyczy nowych aptek, a więc nie dotyczy aptek już dzisiaj działających. Dotyczy tylko nowo tworzonych aptek” – ripostuje Piskorski.

Sprawdziliśmy. Rzeczywiście ani BRL Center Polska właściciel m.in. marki Dr Max ani Euro-Apteka praktycznie nie wykazują w naszym kraju zysków, a już na pewno nie płacą podatku CIT. Pierwsza z nich w 2017 r. wykazała stratę na poziomie aż 200 mln zł przy przychodach 410 mln. Rok później strata wyniosła 11 mln. Druga ze spółek również w ostatnich latach notuje wyłącznie straty. Odpowiednio 18 i 7 mln zł za ostatnie dwa lata sprawozdawcze (za rok 2019 wyników finansowych w KRS jeszcze nie ma).

Piskorski tłumaczy, że podatek CIT był przez sieci apteczne w roku 2016 zapłacony w „należytej wysokości”.

– Trzeba przy tym pamiętać, że w połowie 2016 roku wchodziła w życie ustawa „AdA”, wprowadzana m. in. przez p. ministra Ładnę. Ponieważ uniemożliwiała otwieranie nowych aptek przez podmioty, które nie są farmaceutami, przedsiębiorcy działający na rynku aptecznym musieli przyspieszyć inwestycje, chcąc zdążyć przed zamknięciem rynku. Ponieważ wydatki inwestycyjne obniżają podatek CIT, można powiedzieć, że minister Ładna dziwi się sytuacji, do której sam doprowadził swoją polityką – dodaje Piskorski.

Naczelna Izba Aptekarska ma jednak wątpliwości. – Przecież już od dawna politycy sugerowali optymalizację podatkową i potrzebę pilnych kontroli w tym zakresie – wspomina Tomków. – Trudno uwierzyć, że ktoś rejestruje spółkę w Holandii z miłości do tulipanów.

W sprawach międzynarodowych przepływów finansowych bezradne są też WIF-y. Tam urzędnicy mówią wprost: Jesteśmy farmaceutami, nie detektywami ekonomicznymi.

Czy Dawid ma szansę?

Rodzinne apteki nie mają najmniejszych szans rywalizacji z międzynarodowymi korporacjami – to oczywiste. Koncerny handlowo-medyczne dążą z kolei do ekspansji i maksymalizacji zysków – to również oczywiste. Dlatego w całej Europie rynek farmaceutyczny, w mniejszym lub większym stopniu, jest regulowany. Źle się dzieje, gdy próbuje się przepisy prawa omijać. Oddanie pola sieciom powoduje bowiem brak dbałości o pacjenta, drapieżny marketing, promowanie własnych wyrobów, a często monopolizację rynku.

Ale, wbrew pozorom, nie jest też dobry model, gdzie na rynku niemal wyłącznie występują małe podmioty. Tam pacjent płaci po prostu wyższe marże.

Rywalizacja i konkurencja są niezwykle potrzebne, bo powodują poprawę jakości obsługi, obniżenie cen i walkę o klienta. Tylko ta walka musi odbywać się na równych zasadach. Bo jedynie w Biblii Dawid ma szansę wygrać z Goliatem. W świecie ekonomii takie cuda się nie zdarzają.

– Karol Wasilewski

Źródło : https://tygodnik.tvp.pl/47906164/misja-czy-biznes-wojna-o-apteki-czyli-jak-dawid-walczy-z-goliatem